Jakub Godziszewski: „Ludzkie ciało stanowi jeszcze pewnego rodzaju niezręczne tabu, sprowadzono je do roli produktu” (wywiad)
Jakub Godziszewski to artysta młodego pokolenia. Poza malarstwem, zajmuje się też rysunkiem oraz pozłotnictwem płatkowym. W swoich pracach podejmuje tematykę kondycji człowieka oraz estetyki ludzkiego ciała. Laureat licznych nagród. Jego prace prezentowano na wystawach w kraju oraz za granicą, m.in.: w Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii, Białorusi, Włoszech i Stanach Zjednoczonych. O swojej pasji tworzenia sztuki rozmawia z dr. Pawłem Rogalińskim.
Paweł Rogaliński: – Proszę powiedzieć, co przedstawia obraz „Melancholia, albo skarga kruka”?
Jakub Godziszewski: – Melancholia to obraz symboliczny, z pozoru sielski, senny, oderwany od współczesnej rzeczywistości – w każdym razie można go tak też rozumieć – smakując w nim estetykę ciała, kompozycji, koloru. Jednak nie żyję w próżni, nie jestem chłodnym narratorem – jak w wielu moich obrazach, w tym również filtruję realny stan rzeczy, myśli, oswajam emocje.
Elementem wyobrażającym niepokój jest tu tytułowy kruk, który wdziera się w idylliczną wizję pozornego spokoju. Nie lubię narzucać jednej właściwej interpretacji; każdy spoglądając na pracę przez pryzmat własnych doświadczeń i skojarzeń doprecyzuje owego kruka inaczej.
PR: – Dziękuję. To bardzo interesujące. Zacznijmy więc od początku – jak zaczęła się Pana „przygoda” ze sztuką?
JG: – Trudno jednoznacznie wskazać dokładny moment, a stwierdzenie, iż miała ona początek w dzieciństwie zabrzmi nieco trywialnie. Być może zaczęło się od wiszących w domu rodzinnym reprodukcji prac Wyspiańskiego i Gaugina, z pewnością jednak postawa rodziców, którzy od najmłodszych lat wspierali i podsycali moją pasję twórczą, pozwoliła mi dotrzeć do obecnego miejsca. Zaczęło się niewinnie, od rysunków ołówkiem, kredką na papierze z firmowym logiem. Z czasem trafiłem do Młodzieżowego Domu Kultury, w którym pod fachowym okiem plastyczki, Kasi Bielawskiej, nabrałem ‘warsztatowej ogłady’. Jedno pozostało niezmienne – zawsze chciałem uchwycić, zatrzymać na papierze, płótnie to, co mnie urzeka, zachwyca.
PR: – Którzy artyści i które dzieła wpłynęły najsilniej na Pana rozwój jako malarza, a które inspirują Pana obecną twórczość?
JG: – Cenię secesję z Muchą na czele. Był czas, gdy estetyczne reminiscencje tego stylu bardzo silnie dźwięczały w moich pracach. Lubię Wyspiańskiego, symbolizm i kolor Malczewskiego.
Na studiach poznałem technikę pozłotnictwa płatkowego, co skierowało moje poszukiwania na Gustawa Klimta, chociaż złote tła moich obrazów w swoim charakterze bliższe są sztuce sakralnej średniowiecza, czy Bizancjum. Jakiś czas temu odkryłem postać Stefana Norblina i jego hinduskie art déco…
PR: – Niezwykle ciekawy zbiór postaci. Dobrze też ujął Pan fakt „odkrycia” Stefana Norblina – wydaje się, że jest on nieco zapomnianym artystą, prawda?
JG: – Tak, niesłusznie u nas zapomniany – być może poprzez życie i działanie na emigracji. Największe triumfy artystyczne święcił w Indiach – przystanku w drodze do USA, gdzie niestety nie zdobył równie mocnego rozgłosu. W jego realizacjach czaruje melanż lokalnych kolorów, egzotyki i mitologii z europejskim spojrzeniem i interpretacją zastanej rzeczywistości.
PR: – Dziękuję. Pozwolę sobie powrócić jeszcze do tematu wspomnianego pozłotnictwa płatkowego. Słyszałem, że to trudna i wymagająca doświadczenia technika. Czy może Pan opisać, jak ona wygląda?
JG: – Złocę, odkąd poznałem technikę podczas toku studiów. Istnieje kilka odmian pozłotnictwa, ja stosuję złocenia na tzw. mikstion – specjalny klej, którym należy założyć powierzchnię i odczekać do momentu jego aktywacji. Następnie na partie naznaczone powłoką kleju, nakładam płatki metali szlachetnych: złota, srebra, lub szagmetali – oczywiście nie dotykając ich palcami (można bardzo łatwo uszkodzić lub zostawić ślady na ich powierzchni). Każdy gwałtowny ruch, brak ostrożności czy skupienia, podmuch wydychanego powietrza są w stanie zaburzyć idealną, kafelkową strukturę powierzchni złoceń zanim zostanie scalona z materią bazy za pomocą miękkiego pędzla z włosia kozy czy wiewiórki. Ostatnim elementem jest zabezpieczenie za pomocą werniksu – co wzmacnia powierzchnię i zapobiega przedwczesnej erozji – płatki srebra ciemnieją, miedzi zielenieją w kontakcie z wilgocią zawartą w powietrzu.
PR: – A złoto?
JG: – Złoto… jeden z najszlachetniejszych i najdelikatniejszych metali jest zarazem najodporniejszym na erozję. Przy pozłocie na mikstion nadaje ciepły, satynowy ton powierzchni.
PR: – Co do inspiracji artystycznych – coraz częściej mówi się o wykorzystywaniu w tym celu nowoczesnych technologii, jak aplikacje czy sztuczna inteligencja. Czy miał Pan okazję skorzystać kiedyś z tego typu pomocy?
JG: – Internet, jako ‘okno’ na świat, pełni ważną rolę w procesie poznawczym, pomagając kreować mój indywidualny język wyrazu artystycznego. Jednak odnośnie aplikacji i sztucznej inteligencji – jestem tradycjonalistą i nie chodzę na skróty.
PR: – Czy uważa Pan, że sztuczna inteligencja może być zagrożeniem dla przyszłości sztuki? Niedawno było głośno w mediach o tym, że SI wygrała konkurs sztuk pięknych.
JG: – Absolutnie nie, w końcu sztuczna inteligencja dysponuje pulą tego, co stworzył najpierw człowiek. Sądzę, że jest to kolejna możliwość, która znajdzie swoją niszę, swoje miejsce i będzie współtworzyć ten pojemny ‘artystyczny’ świat.
PR: – Rozmawiając o inspiracjach, zastanawiam się skąd zainteresowanie kulturą azjatycką w Pana ostatnim cyklu obrazów?
JG: – Początków fascynacji można upatrywać w znalezionych przypadkowo na pchlich targach, a później szukanych z premedytacją przedmiotach – artefaktach, które kawałek po kawałku, budując kolekcję, magnetyzowały estetyką odległych miejsc i czasów, nęciły historią ludzi, którzy za nimi się kryli.
Jednak w cyklu orientalnym na próżno szukać tylko próby głuchego odtwórstwa czy dokumentalistycznej skrupulatności przedstawienia sytuacji i ludzi. To moje subiektywne spojrzenie oparte po części na zakorzenionych, europejskich wyobrażeniach Dalekiego Wschodu.
Przefiltrowana przez ‘oko malarza’ egzotyczna estetyka stała się pretekstem do budowy autonomicznej wizji rzeczywistości oswobodzonej z ram czasowych. Poszukuję w niej głównie uniwersalnych pierwiastków piękna człowieka – zarówno w wymiarze cielesnym, jak i niematerialnym – dotykając jego sfery emocji, relacji zaklętych w gest, pozę i symbol.
PR: – Przy malowaniu postaci wykorzystuje Pan żywych modeli, czy korzysta ze znalezionych zdjęć lub grafik?
JG: – W swoich obrazach czasem maluję konkretnych ludzi, znajomych lub obcych – częściej jednak poruszam się w sferze wyobrażeń – poszukując uniwersalistycznej koncepcji piękna ludzkiego ciała komponuję wizerunki z cech wielu innych – trochę jak artyści starożytnej Grecji rzeźbiący doskonałe przedstawienia swoich pradawnych herosów i bóstw.
PR: – Czy odwiedził lub zamierza Pan odwiedzić kraje Dalekiego Wschodu, żeby skontrastować te „europejskie wyobrażenia” z rzeczywistością?
JG: – Zdecydowanie jest to jednym z moich ‘marzeń’. Być może się spełni. Taka podróż mogłaby rzucić zupełnie nowe światło na moje kolejne działania.
PR: – I może zainspirować do namalowania kolejnego cyklu obrazów.
Dotychczas odniósł Pan wiele spektakularnych sukcesów, zarówno w kraju, jak i za granicą. Z którego sukcesu jest Pan najbardziej dumny?
JG: – Wszystkie sukcesy, można rzec, są wypadkową przy pracy, miłym dodatkiem, który motywuje, uskrzydla – nigdy jednak nie stanowią one celu moich działań. Cenię fakt, że mogę malować, dzielić się swoim punktem widzenia rzeczywistości z innymi.
PR: – Pana skromność spowodowała, że nie powiedział mi Pan o Pana największym sukcesie. Proszę się pochwalić… czy to liczne nagrody, czy też zagraniczne wystawy przyniosły Panu największą satysfakcję?
JG: – Zdecydowanie możliwość prezentowania prac, także za granicą, daje satysfakcję i zarazem sposobność nawiązywania nowych kontaktów na artystycznym polu.
Wystawy, zwłaszcza te zbiorowe są fantastycznym zjawiskiem, umożliwiają bowiem kontrastowania swoich działań z twórczością innych – wymianę doświadczeń, badanie aktualnie rozwijających się tendencji.
PR: – Mówił Pan o celu działań. No właśnie, jaki jest Pana cel, jako artysty? I jakie ma Pan plany na przyszłość?
JG: – Przede wszystkim zachwyt nad tym, co piękne, szukanie piękna tam, gdzie na pozór zostało wyparte przez pejoratywne stygmaty kultury, w której żyjemy – tak jest z ludzkim ciałem, które stanowi jeszcze pewnego rodzaju niezręczne tabu, coś ‘brudnego” bądź z drugiej strony – uprzedmiotowiono je, sprowadzone do roli produktu, obiektu o różnych wartościach i zabarwieniu.
Nauczyłem się nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Z pewnością będę dążył do dalszego rozwoju artystycznego starając się unikać szuflad, klatek i utartych schematów.
PR: – Gdzie można nabyć Pana obrazy? Czy ma Pan własne portfolio w internecie?
(wiem, że Pan ma, ale chcę, żeby się Pan pochwalił)
JG: Moje prace można nabyć w galeriach mnie reprezentujących – m.in.: Yegorov Gallery w Krakowie czy Domu aukcyjnym i Galerii Jagiellońska 1 w Bydgoszczy. Można również zapoznać się z ofertą aktualnie dostępnych prac bezpośrednio u mnie – przez kontakt mailowy zawarty w moim internetowym portfolio – stronie www.jakubgodziszewski.pl
PR: – Czy chciałby Pan coś przekazać od siebie czytelnikom „Przeglądu Dziennikarskiego”? A może podzielić się jakąś myślą, spostrzeżeniem?
JG: Kiedyś od swojego promotora usłyszałem, że w malarstwie ważne jest bycie autentycznym, a wówczas poza satysfakcją i rozwojem będę miał szanse przez obrazy przemówić i być wzbudzić refleksję u odbiorcy. Staram się trzymać tej dewizy, a na ile mi to wychodzi – każdy może ocenić.
Życzę wszystkim autentyczności w działaniu, tak, by mogli spełniać się w tym, czym zajmują się na co dzień.
PR: – Serdecznie dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał: dr Paweł Rogaliński